Wraz z tygodnikiem
"Polityka" zapraszamy do lektury kolejnej relacji Janusza Wróblewskiego z festiwalu filmowego odbywającego się w Cannes. Wcześniejsze relacje Wróblewskiego oraz więcej o festiwalowych tytułach -
"Taking Woodstock" Anga Lee i kontrowersyjnym
"Antychryście" Larsa Von Triera,
znajdziecie na specjalnie w tym celu utworzonym blogu pod adresem
wroblewski.blog.polityka.pl.
Cannes a sprawa polska
Tegoroczny Festiwal to smutna porażka naszego kina. Rodzima produkcja filmowa jest tu właściwie nieobecna. Polskich akcentów w Cannes jest w tym roku jak na lekarstwo. W żadnej z liczących się sekcji prezentujących filmy fabularne (oprócz konkursu są jeszcze trzy: Quinzaine des realisateurs, Un Certain Regard, Semaine de la critique) nie mamy się czym pochwalić. Wiadomo, że
Małgorzata Szumowska była jednym z producentów wykonawczych
"Antychrysta", że kostiumy do
"Bękartów wojny" zaprojektowała
Anna Biedrzycka Sheppard. Ale na tym nasz wkład w międzynarodową imprezę się kończy. Nie licząc oczywiście branżowych pokazów na targach oraz udziału 12-minutowych
"Małżonków" - produktu łódzkiej filmówki i Brytyjki
Dary Van Dusen - w Cinefondation (konkursie krótkich form promującym młode talenty).
Ciekawe obserwacje można natomiast poczynić, oglądając fabuły zagranicznych reżyserów. Okazuje się, że część z nich kręci filmy bardzo podobne tematycznie do naszych. Ale inni robią to ciekawiej, głębiej, inaczej. I tak Japończyk Hirokazu Kore-eda w
"Air Doll" podąża śladami
Pawła Borowskiego, którego krótkometrażowa fabuła
"Kocham cię" swego czasu pokazywana na festiwalu w Berlinie była poświęcona choremu związkowi samotnego mężczyzny i zakupionej przez niego w pornoshopie dmuchanej lalki. Filozoficzny film Japończyka rozwija ten pomysł w kierunku wielopoziomowej przypowieści o paradoksach, nieautentyczności ludzkiego życia. Gumowy seksgadżet zostaje ożywiony. Zyskuje duszę. Pragnie zaznać prawdziwej miłości. Ucieka od właściciela. Najpierw poznaje swojego konstruktora, a później młodzieńca, który akceptuje jej dziwną, podwójną naturę. Pointy nie zdradzę, jest bardzo zaskakująca.
Oglądając pozakonkursowe, intelektualne widowisko historyczne
"Agora" Hiszpana
Alejandro Amenabara (
"W stronę morza",
"Inni") o spaleniu biblioteki aleksandryjskiej, trudno nie pomyśleć o
"Quo Vadis" Kawalerowicza. Spuśćmy miłosiernie kurtynę zapomnienia na rażącą różnicę efektów specjalnych, bo byłoby to niepotrzebnym pastwieniem się nad leżącym. Chodzi raczej o intencje. Kawalerowicza interesowało zepsucie i upadek cesarstwa rzymskiego w konfrontacji z ekspansją religii chrześcijańskiej. Identyczny zamiar przyświeca Hiszpanowi, który opowiada o tym wydarzeniu w sposób zgoła odmienny. Otóż zamiast pogańskiej rozwiązłości w schyłkowym okresie panowania Rzymian, pokazuje dyskusje o wolności, tolerancji, astronomii, budowie wszechświata, zderza wielowiekową mądrość imperium z brutalnością fundamentalistów żydowskich i fanatyzmem Galilejczyków. Zdumiewająca, śmiała wizja, stawiająca znak równości między triumfalnym przyjęciem chrześcijaństwa jako religii państwowej, inkwizytorską rewolucją i dyktatem ciemnogrodu.
Najlepiej jak dotąd oceniony film konkursowy
"Un Prophete" (Profeta)
Jacquesa Audiarda (
"W rytmie serca") kojarzy się z kolei z
"Symetrią" Konrada Niewolskiego. I w tym wypadku zachodzi zadziwiające podobieństwo pomysłów. Film Francuza mówi o 19-letnim Arabie trafiającym na 6 lat do więzienia, prawdopodobnie za przestępstwa, których nie popełnił. Dopiero za kratkami staje się prawdziwym gangsterem. Zabija, pełni funkcję chłopca na posyłki sycylijskiej mafii. Jednocześnie prowadzi podwójną grę z chroniącym go bosem. W końcu zajmuje jego miejsce. Porównanie obu filmów jest jednak nadużyciem. To tak, jakby naprzeciwko Pałacu Kultury ustawić domek z kart. Albo obok bilbordu pokazać znaczek pocztowy.
Audiard wchodzi znacznie głębiej w więzienny świat. Pokazuje skomplikowane relacje między grupami narodowościowymi, Muzułmanami, Korsykanami, Włochami. Opisuje narodziny przemocy, walkę o przetrwanie, strach, subkulturę zaszczutych więźniów. I tu właśnie tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego polskiego kina brakuje w Cannes. Festiwal obnaża ubóstwo myślowe, prowincjonalizm, brak horyzontów naszych filmowców. Szkoda, że nie wyciągają wniosków z porażek.